piątek, 12 maja 2017

Zatrzymaj się i doceń!

Związek dwojga ludzi to trudna i kręta droga przez życie. Różnice charakterów, podejścia do życia, sposób okazywania uczuć... to wpływa na relacje i dopasowanie się osób. Można przez lata również szczęśliwą relacje wypracować, dotrzeć się. Tylko TRZEBA CHCIEĆ!!!
Kiedyś znajomy powiedział mi, że związek to gra drużynowa, przecież gramy do tej samej bramki! No właśnie, a co jak nie gramy? Co kiedy ktoś jest obrońcą a druga osoba zamienia się w napastnika ale jakby z przeciwnej drużyny?
Podstawą związku są : zaufanie, rozmowa, wsparcie, zrozumienie i szacunek,  motyle w brzuchu z czasem znikają. Warto o nie walczyć. Zrobić czasem sobie randke. Jak kiedyś. Za dawnych lat, gdy byliście szczeniacko zakochani i siedzieliście gdzieś na parkingu do późnych godzin nocnych w zaparowanym aucie... Walczyć o bliskość. Namiętność. Gdy to sie wypala, nie czujesz już, że kręcisz partnera jest kiepsko. W natloku codzienności cieżko znaleźć odpowiedni moment. Oboje zapracowani, zabiegani. Jednak można. Wystarczą wspolne rozmowy wieczorem. Zainteresowanie tą drugą osobą. Okazanie jej wsparcia, zrozumienia. Miły sms w ciagu dnia. Telefon z zapytaniem jak mija dzień. Czasem to więcej niż tysiąc słów. To działa w obie strony.
A wiecie co jest najważniejsze? Dopingowanie. Tak. Dopingowanie siebie nawzajem. Gdy jednemu z partnerów coś nie wychodzi, myślicie że co chciałby usłyszeć? "Jesteś beznadziejny!"? Nie! Raczej "Nie martw sie następnym razem napewno Ci się uda!".
A kiedy cieszy sie z czegoś, że ktoś Wam coś zaproponował oraz Was docenił i chce sie tym z Wami podzielić, myślicie, że czego oczekuje? "Nawet o tym nie myśl. Zajmij się lepiej czymś innym"?
Nie! Raczej "Super! Fajnie, że ktoś docenia Twoją prace. "
To jest granie do jednej bramki. Wsparcie. Empatia. Zrozumienie.
Gdy planujesz jakiś swój rozwój. Dzielisz się tym z drugą osobą to czego oczekujesz? Wiadomo. Ciepłego słowa, wsparcia, motywowania. To uskrzydla. Bardzo. A jak powinie Ci się noga to co chciałoby się od drugiej połówki otrzymać? Wiadomo, że wsparcie. Nie dla każdego jest to jednak takie oczywiste. Każdy człowiek jest inny i nie każdy niestety potrafi postawić się na miejscu tej drugiej osoby. A to błąd. Czasem zanim coś komuś powiemy zastanówmy się 3 razy czy jej to nie zrani. Zastanówmy się co byśmy poczuli na jej miejscu. To tak wiele? Wydaje mi się, że nie. A jeśli tak to warto usiąść i się zastanowić nad tym co dają nam inni oraz co my im dajemy. Bo to co dajesz do Ciebie wraca...

Doceniajmy to co mamy. Ludzie ciągle gonią za pieniądzem, za lepszym bytem. To zrozumiałe. Każdy chce mieć w życiu lepiej. Jednak warto sie czasem na chwile zatrzymać i pomyśleć jak wiele mamy.
Zdrowie. Rodzine. Miłość. Gdyby któregoś z tych 3 cennych darów zabrakło w naszym życiu co wtedy? No właśnie.. pustke nie zawsze da sie zapełnić milionami monet. Dlatego walczmy o to co jest najważniejsze. Relacje miedzy ludźmi. Gdy są, układają się, jesteśmy szczęśliwi. Reszta też sie ułoży. Prędzej czy później...

poniedziałek, 8 maja 2017

Moja miłość

Zawsze podziwiałam ludzi, którzy mieli jakąś pasje. Nie ważne czy to było robienie zdjęć, uprawianie sportu czy zbieranie znaczków. Zresztą też ją miałam zanim pojawił się M. i Lenka. Niestety potem to się rozmyło... i uwierzcie mi, że gdy tak szukałam samej siebie to był najbardziej nijaki okres w moim życiu.
Jak mantra w głowie dźwieczały mi swojego czasu słowa "dziewczyno zrób coś z sobą! Znajdź sobie jakieś zajęcie a nie tak siedzisz ciagle przed tym komputerem!"

Ten ktoś miał racje. Nie czułam sie wtedy najlepiej sama ze sobą. Miałam wrażenie, że wszystko co robie nie ma jakiegoś większego znaczenia, sensu... czegoś takiego WOW!
Odkąd odstawiłam moją wielką miłość na bok (tj. rower) ciężko mi było znaleźć zastępstwo. Po narodzinach Lenki opieka nad nią pochłonęła mnie całkowicie. Szukałam tego co sprawiło by mi mega radość. Odrywało od codzienności. Podejmowałam próby prowadzenia bloga. Z pewnych względów co jakis czas się zniechęcałam. Gdy wróciłam do pracy, zjadla mnie rutyna. Nie chcialo mi się już nawet szukać pasji, odkrywać siebie... Wiedziałam jednak, że gdy czuje adrenaline, robie coś pod presją czasu, jestem wtedy  jak ryba w wodzie. Zaczełam wiec biegać - wymyśliłam, że skoro rower był moja wielką love to dlaczego nie zastapić go innym sportem? Nooo wszystko spoko, nawet się wkręciłam, endorfinki były, złapałam bakcyla. Niestety. Po wakacyjnym bieganiu nadeszła jesień i powróciły jak bumerang moje anginy oraz problemy zdrowotne. Szlag trafil bieganie.
Ale, ale.. w sumie to nawet nie pamietam od czego to się zaczęło. Jak na to wpadłam. Pamietam tylko, że zawsze uwielbialam mieć piękne pazurki zrobione u kosmetyczki...zresztą chyba jak prawie każda kobieta! Niestety nie trzymały się dłużej niż 2tyg ale cuda jakie robiła mi na nich znajoma kosmetyczka były przepiękne! Nie oszukujmy się jednak.. koszt takich wizytek 2razy w miesiącu to  ok. 100-120zl. Nie stać mnie było na takie rarytasy.
Pewnego razu, siostrzenica kupiła zestaw do maniciure hybrydowego Semilac. Następnie koleżanka. Były zadowolone. Kilka razy nawet oddałam się w ich ręce. Powypytywałam obie troche i pomyślałam "właściwie, czemu nie? Zainwestowanie jednorazowo jakichś 220zl w zestaw to 2 miesiące wizyt u kosmetyczki" .
Wymyśliłam, że chce taki zestaw na urodziny. Miesiąc wcześniej pożyczyłam zestaw od siostrzenicy, ponieważ koleżanka robiła impreze urodzinową i chciałam mieć piękne pazurki. Przy okazji załapała się sama solenizantka.
To był stres! Ktoś oddaje się w Twoje ręce z zaufaniem (no może nie do końca z całkowitym zaufaniem, bo kształt pazurków formowała sama, skórki również). Efekt końcowy jednak cieszył jej oko i moje.
Ktoś może powiedzieć : czym ona się tak jara? Wielkie mi rzeczy pomalować paznokcie..
Niby nic. Jednak ja się jaram! Nie sądziłam, że coś takiego będzie mnie relaksowało, dawało radość, że w ogóle będę miała do tego CIERPLIWOŚĆ! Gdyby mi ktoś rok temu powiedział, że ja zakręcona, ciągle w biegu miałabym 3h siedzieć i dłubać komuś w paznokciach? Serio? A jednak...Moje jaranie się, trwa nadal i nie zapowiada się wypalenie. Jestem samoukiem. Na początku robiłam pazurki tylko sobie oraz Joli (solenizantka o której pisałam wyżej). Z biegiem czasu moje wkładanie w to serca zostało szerzej docenione.
Ciagle sie ucze, kompletuje palete kolorów, podpatruje na insta zdjęcia, szukam inspiracji... nie znudziło mi się. Nie mogłabym jednak oddać się temu jako stałej pracy zarobkowej. Jako hobby mnie to relaksuje po ciężkim dniu w pracy ale gdyby to miało być moim źródłem dochodu i pracą ok 8h dziennie? Obawiam się, iż by mi to zbrzydło a nie chciałabym robić klientek "na sztukę"... wkładam w to całe serducho bo mam na to czas i owe serducho rośnie gdy otrzymuje się miłe wiadomości od zadowolonych kobietek jak również zaufanie, którym mnie obdarzają(tak, tak Jola już nie nadaje im kształtu sama).

Warto szukać tego co nam w duszy gra, bo kiedy już to odnajdziemy uczucia, które nas rozpierają są bezcenne! Po cichu marze o kursie kosmetycznym ale może na któreś urodziny...kiedyś...kto wie...

czwartek, 28 stycznia 2016

Ciocia dobra rada

Nic mnie tak nie irytuje jak idealne matki, które wszystko wiedzą najlepiej i mają dla innej mamy tysiąc złotych rad co robić i jak robić aby z jej dzieckiem było „wszystko OK”. Nie istotne czy sprawa dotyczy kolek, ząbkowania, choroby czy innych zdarzeń, które owa jakże doświadczona rodzicielka już przeszła i ma w małym paluszku.
Ja sama czasem łapię się na tym, że pytam koleżankę, która urodziła dziecko później niż ja czy próbowała np. tego lub tamtego ale UWAGA! PYTAM JEJ najzwyczajniej w świecie i mówię, że u nas się akurat sprawdziło ale każde dziecko jest inne i na jej syna/ córkę nie koniecznie musi działać. Nie sugeruje jej natarczywie, że musi koniecznie spróbować bo przecież na moją Lenor zadziałało i na innej koleżanki dziecko też.  Jestem w tym temacie delikatna, dlatego że gdy sama słyszałam te „rady” będąc świeżo upieczoną mamą – nóż mi się w kieszeni otwierał.
Wiem, że nie zawsze intencje takiej osoby są złe. Zwykle tacy ludzie mówią nam to w dobrej wierze „chcąc” nam pomóc tyle, że nie każdy tej pomocy potrzebuje a czasem źle dobierając słowa możemy komuś sprawić więcej przykrości i bardziej mu podnieść ciśnienie niż się nam wydaje….
Po urodzeniu Leny nie byłam zbytnio pewna wszystkiego co robię. Trudność na początku sprawiało mi dobieranie ubioru dla małej na przełomie zima/wiosna. Leciałam więc często do siostry, która mieszkała niedaleko mnie i pytałam. Nie czułam się pewnie więc prosiłam o radę, jednak kiedy wiedziałam, że ubrałam małą dobrze a ktoś podchodził i mówił „ubierz jej czapkę, przecież jej zimno” podnosiło mi się ciśnienie. Te pytania i złote rady każda matka, która jest utwierdzona w słuszności swojego czynu odbiera jako atak i uwłaczanie jej samej jako rodzicielce oraz podkopuje jej poczucie własnej wartości bo kierował nią instynkt macierzyński.

Na takie osoby ja obrałam trzy sposoby:
  •        jednym uchem wpuszczam, drugim wypuszczam licząc przy tym do dziesięciu
  •         odpowiadam pół żartem, pół serio co myślę o owej radzie
  •        jeżeli osoba jest „męcząca” informuje, że” wypróbuje” jej metodę



Apogeum dobrych rad nastało u nas w czasie trudnego okresu tj. my kontra pampers a teraz podczas odstawiania smoczka. Ja sama jestem zdania, że nic na siłę. Krzykiem i groźbami zwykle odnosi się zupełnie odwrotny skutek niż zamierzony. Zawstydzając dziecko i wbijając szpilę w jego godność również niewiele zdziałamy. Wśród starszych osób taka taktyka jest nam powszechnie znana „ciuś ciuś taka duża/ładna dziewczynka i ma smoczka/pampersa?”. Najbardziej jako matkę boli mnie to, że są to przechodnie na mieście, którzy nas kompletnie nie znają, nic o nas nie wiedzą a wścibiają nochala nie w swoje gniazdo! Ostatnio zdarzyła nam się taka sytuacja:

 Wyszłyśmy z Lenor spacerkiem odwiedzić moją mamę. W ciągu pół godziny dwie mijające nas starsze osoby z ową taktyką opisana powyżej zwróciły się do Leny. Za każdym razem patrzyła na mnie pytająco a ja zatrzymywałam się i tłumaczyłam „nie martw się Pani nie zabierze Ci mońka, po prostu chciała Ci powiedzieć, że jesteś dużą, śliczną dziewczynką i nie chciałaby, żeby taka księżniczka przez monia miała problemy z ząbkami”. Zwykle nie skupiam się na przechodniu tylko na moim dziecku. Miarka jednak tego dnia przebrała się gdy weszłyśmy do kwiaciarni. Na powitanie usłyszałyśmy „ciuś ciuś (…)”. Mała popatrzyła na mnie ze łzami w oczach robiąc podkówkę i szykując się do płaczu. Odeszłyśmy na bok. Wytłumaczyłam, przytuliłam, uspokoiłam ale nie wytrzymałam i powiedziałam do owej Pani: „Wie Pani co, jest Pani już trzecią osobą, która w ciągu pół godziny zwraca mojemu dziecku w ten sam poroniony dla mnie sposób uwagę. Zawstydzając ją nie pomaga jej Pani a wręcz odwrotnie. Jest bardzo wrażliwa i bierze to do siebie. Dzieci mają również uczucia.” Na co zmieszana Pani „ Jezu przepraszam, ja nie wiedziałam”. Kupiłyśmy co zamierzałyśmy i wyszłyśmy. 
Pewnie pomyślała, że jestem przewrażliwionym babsztylem chuchającym i dmuchającym na małą smarkule. Mam to gdzieś. Ja w swoim dzieciństwie wiecznie słyszałam uwagi, które podkopywały moją pewność siebie i wpędzały mnie w kompleksy. Nie chce powielać tego schematu. Chce żeby moje dziecko wkroczyło w ten świat pewne siebie, nie bojąc się mówić o tym co czuje i stawiając granice. Ja tego nie potrafiłam. Byłam zakompleksioną szarą myszką. Brałam wszystko za bardzo do siebie. A jaka jest Lena? Póki co wyrasta na przebojową, odważną dziewczynkę, która nie ma problemu z komunikatywnością oraz relacjami z innymi, dlatego za złote rady jednak podziękuję i postawie w dalszym ciągu na własną intuicję oraz matczyną miłość!

sobota, 9 stycznia 2016

Potwory!

Mówi się, że człowieka najlepiej poznać po tym jak traktuje zwierzęta. Jeżeli nie potrafi okazać serca zwierzęciu myślicie, że mogłby okazać je bliźniemu? Szczerze w to wątpie! Dlaczego poruszam ten temat? Ano dlatego, że nóż mi sie w kieszeni otwiera na bestialstwo niektórych ludzi wobec zwierząt! Wczorajsze udostępnienia na fb oraz wiadomości uwierdziły mnie w przekonaniu iż niektorych nie powinno nazywać się ludźmi! To zwyczajne POTWORY! Igły powbijane w kawałki kiełbasy? Naprawde? Normalna osoba wpadłaby na to by czworonogów sasiadow "czestować" takimi "rarytasami"?! No nie moge! Nie potrafie pojąć. Mój rozum tego nie obejmuje. Jak można? To są istoty żyjące. Odczówają ból, smutek, tęsknote, radość... A tym potworom się wydaje, że nie czują nic.

A oto moj apel do każdego potwora:
       
      Drogi Potworze, jeżeli wydaje Ci się, że ten pies, którego poczęstowałeś swoją cudowną kielbasą z igłami nic nie czuł to jesteś w błedzie. Odczówał straszny ból. Cierpiał katusze. Na Twoje nieszczęście odratowali go. Jeżeli jesteś tak głupi, że dopuściłeś się takiego bestialstwa to wiedz, że ta głupota Cię w  koncu zgubi. Swoją drogą to Ci współczuje bo musisz być strasznie samotny, zgorzkniały i zły. Być może nikt nie nauczył Cię kochać. Siedzisz teraz sam jak palec przesiąknięty nienawiścią do szpiku kości i planujesz następna intrygę. Ale wiedz, że jest coś takiego jak karma. Nie, nie mówie o psiej karmie, której tak nie nawidzisz. O tej karmie co do nas powraca ze zdwojona siła. Bo ona jest s**ą. Nie psią s**ą, której tak nienawidzisz. Tak więc nawet nie będziesz wiedział kiedy Twoje czyny się na Tobie zemszczą i wrócą do Ciebie...

Chciałabym, żeby choć jeden POTWÓR przypadkiem się na to natknął. By ktoś go w końcu zdemaskował i poniósł kare. Chciałabym też aby właściciele swoich pupili byli zawsze wyczuleni co ich zwierzaki biorą do pyszczków. Bo jak widać by doszło do tragedii niewiele potrzeba. Ja sama kiedyś nie zdąrzyłam zareagować. Mój pies zjadł papryczke chili. Na samą myśl o tym jak cierpiał dostaje gęsiej skórki.

wtorek, 22 grudnia 2015

Przeterminowany post

Po raz kolejny się wycofałam. Brak mi samozaparcia i wsparcia. Brak mi też chyba wiary w siebie. Na szczęście czasem wystarczy impuls, tekst jednej z blogerek lub też zapytanie od kogoś kto czytał "Kasia czemu już nie piszesz? Czekam na nowy wpis."
Z Nowym Rokiem nadeszły plany i postanowienia. Tym razem się nie poddam, nie oleje. Nie będzie wymówek, że brakuje czasu. W końcu to coś co daje mi szczęście! Nie chce żeby po raz kolejny były to puste słowa. W końcówce zeszłego roku działo się dużo i dobrze. Ten Rok będzie lepszy niż wszystkie. Lżejszy. Bedzie mniej stresów a więcej radości. Tak czuje. Tak będzie. Będe miała wiecej czasu na docenienie tego co małe ale zarazem bardzo ważne.

Co prawda bum na Mikołaja oraz choinkę już za nami ale chce się czymś podzielić. Zabierałam się do tego tekstu dzień przed Wigilią. Niestety pierwszy raz w życiu dopadła mnie grypa i zaniemogłam (co dawało mi pretekst do tego by ten post nie ujrzał światła dziennego). Dziś po czyimś kopniaku zmodyfikowałam go i dzielę się z Wami przeterminowanym postem.

Przygotowania do świąt to czas, który ma w sobie troche magii. Zwłaszcza dla najmłodszych. Ja ze swojego dzieciństwa pamiętam, że czekałam na ten okres z wypiekami na twarzy. W rezultacie mojego pomagania było tyle co kot napłakał bo skupiało się to na ubieraniu choinki tylko i wyłącznie. Do kuchni miałam zakaz wstępu. Zawsze mama robiła wszystko sama, ponieważ nie chciała rzekomego bałaganu, który miał powstać podczas mojej pomocy. Ja i bałagan? Nie-mo-żli-we!

Odkąd pojawiła się na świecie Lenor obiecywałam sobie, że będe ją angażowała do pomocy podczas codziennych czynności. Tak robie do dziś. Moje dziecko garnie się do zamiatania podłogi zmiotką, za każdym razem gdy opróżniam zmywarkę to ona układa naczynia bądź sztućce (przy tym wie, które noże są ostre oraz że ma ich nie dotykać). Mopem myje podłoge jak nikt inny w domu a nasz pies ucieka wtedy gdzie pieprz rośnie bo wiecie, nieraz jej kij od mopa upadnie a Haczi do najodważniejszych niestety nie należy...

Raz podczas rozmowy z M. rzuciłam do tel. "kończe, musze zacząć ogarniać ten syf" a Lenor słysząc to gdzieś wybiegła z pokoju. Odwracam się a ona stoi w drzwiach pokoju w jednej rece szufelka w drugiej zmiotka. Pytam "Lena a co Ty bedziesz robić?" w odpowiedzi usłyszałam "mamo sif! Niunia spsiata"

Przy okazji świąt postanowiłam ja zaangażować również do pomocy w kuchni. Tak powstał pomysł na ciasteczka. Ciasto powstało dzień wcześniej i spokojnie sobie dojrzewało w lodowce. Oczywiście składniki do miski wsypywała ona. To nic, że zamiast 2łyżek cukru wsypała 4! Były słodsze święta u nas. A jak pięknie liczyła... jeden.. dwa.. tsy.. ctery!
Następnego dnia wyczekiwała robienia ciastek jak na szpilkach.
Kiedy już się do tego zabrałyśmy mała pannica postanowiła na ok 5cm kwadratowych ciasta przeznaczyc 0,5kg mąki. To jeszcze nic...
Wycinała foremkami tak, że zamiast z jednego placka powstać 15 ciasteczek powstało ok 6!
To też nic...
Kiedy zabrała się za wałkowanie większość mąki znalazła się na jej sukience, twarzy, podłodze i na mnie... Wyglądałyśmy jak córki młynarza. W duchu rzucałam epitetami ale po chwili stanął mi przed oczami obraz jak mama ganiła mnie za każdym razem, że źle, krzywo itd., aż padało "daj nie umiesz ja to lepiej zrobie". W rezultacie do 18go roku życia niezbyt garnęłam się do kucharzenia bo skoro mama lepiej to zrobi...
I tak patrząc na Lene starałam się emanować anielską cierpliwością, chociaż w myślach nadal rzuciłam czasem jakimś mięsem ale przecież nic co ludzkie nie jest Wam obce.
Miała frajde, że ho ho. W końcu wstawiłam ostatnią partie do piekarnika ale Lenor ani myslała odejść od jej kawałka ciasta.. Na szczęście uratowały nas lukrowe pisaki! Kiedy zamachałam ich paczką i powiedziałam, że najpierw kąpiel a potem polukruje ciasteczka w ciagu 10sekund stała w łazience. (To się dopiero nazywa siła persfazji).

Opowiadała całe święta o tym jak robiła ciasteczka. Serce rośnie patrząc na coś takiego. Sama z siebie też oczywiście byłam dumna jak paw. Nie należe do cierpliwych osób. Z Młodą ucze się tego każdego dnia.
Dzieki niej odkryłam, że macierzyństwo z dnia na dzień daje coraz więcej radości. To tranzakcja wymienna. Ja pomagam jej poznawać swiat a ona uczy mnie tego co najważniejsze. Jak być szczęśliwą, doceniać to co mam i cieszyć się z tak prozaicznej rzeczy jak robienie wspólnie ciastek bo to niby takie nic ale w dzisiejszym zaganianym świecie jednak tak wiele...

Pod choinką Młoda znalazła taki oto sprzęt. Radości było, że ho ho. W rezultacie całe święta podróżowaliśmy z jej prezentem.

niedziela, 23 sierpnia 2015

Korpo szczury

Każdy wie jak ważne w życiu jest mieć stabilizacje finansową.
Planujesz wtedy cały budżet. Wiesz czy będzie Cie stać na dodatkowe przyjemności czy też nie.
Gorzej jeśli nagle ta stabilizacja kończy się z dnia na dzień...

Zawsze to ja zmieniałam prace. Rezygnowałam z poprzedniej mając już w zanadrzu coś innego. Lepszego. Ciągłość była zawsze zachowana. Przechodziłam z jednej do drugiej. To dawało mi poczucie bezpieczeństwa. Wczoraj to poczucie się skończyło.
W tym naszym chorym prawie jest tak, że pracodawca nie musi podawać powodu z którego umowa na okres próbny nie jest przedłużona. Nie usłyszałam nic prócz "na dzień dzisiejszy Katarzyno nie przedłużamy z Tobą umowy".
Choć brałam ten aspekt pod uwagę od pewnego czasu. Bo mam cholerną intuicję, która niestety i tym razem nie zawiodła zrobiło mi się tak najzwyczajniej po ludzku przykro. Poczułam się wykorzystana, zrzuta i wypluta. Było mi tam dobrze. Lubiłam tą pracę. Słyszałam nie tylko uwagi ale też pochwały, więc chyba nie byłam taka do dupy?? Dawałam z siebie max. Nie odmawiałam gdy trzeba było przyjść wcześniej lub zostać. Teraz zadaje sobie pytanie "po co?". To był od początku jak mniemam sposób na funkcjonowanie firmy. Na okres urlopowy przyjęto tyle osób by miał kto zapieprzać a gdy nie byłyśmy już potrzebne usłyszałyśmy "baj baj". Nie tylko ja. Koleżanka, którą przyjęli ze mną również nie ma przedłużonej umowy... Ona niestety usłyszała powód, którego pracodawca oceniając pracownika za jego wykonaną pracę w ogóle nie powinien brać pod uwagę. Cóż... Życie.
Nie jest to tak, że ja sobie nie mam nic do zarzucenia i jestem bezkrytyczna wobec siebie. Wiem, że popełniałam błedy, robiłam coś źle lub nie robiłam w ogóle a potem okazało się, że to było do zrobienia. Zawsze słyszałam jednak, że "my się uczymy i mamy prawo pytać i popełniać błędy".
"Niestety" nie kuliłam też uszu gdy ktoś mi coś zarzucił a nie było to zgodne z prawdą...

Wczoraj byłam kompletnie zdołowana. Czułam się jakby ktoś podciął mi skrzydła. Na szczęście dziś jest już lepiej. Mam przecież plan B.
Te 3 miesiące będę jednak miło wspominała. Dziś widze plusy. Nauczyłam się czegoś nowego. Poznałam kilka świetnych osób. Udało mi się schudnąć. Same pozytywy.

Nic nie dzieje się bez przyczyny. Może to kolejne pchnięcie mnie przez życie w kierunku tego nad czym już dawno myślałam? Głowę mam pełną pomysłów.

Cieszę się też z tego, że Lenor będzie miała mnie tylko dla siebie. Przynajmniej przez ten czas dopóki nie znajdę czegoś nowego...

"...Nie płacz w liście, że los Ciebie kopnął. Kiedy Bóg drzwi zamyka to otwiera okno..."

niedziela, 16 sierpnia 2015

Bo to nadchodzi nocą

Chciałabym by
Słowa nie ranily
Czyny nie ciążyły
Nie mieć
W głowie
Tłoku
Myśli

Nadciągają
Przepychają się
Bolą

Jestem tylko człowiekiem
Coraz głupszym i naiwnym
Z wiekiem
To nie mija mi

Jeśli karma jest suką
Uderzy
Ze zdwojona siła
Gdy będziesz
Spodziewał się
Najmniej

Dopóki
W mych
Żyłach
Płynie
Krew
Poczuje smak
Porażki
Kłamstwa
Będzie we mnie
Gniew

Nienawiści
Przelewa się tama
Żal
Dudni
W skroniach
Intuicja
Przeznaczenie
Głupi pech

Nie chce
Być
Marionetką
Uczuć
Sakiewką
Rybą
Bez głosu
W akwarium
Z kłamstw
Jest bo jest

Nie wierze juz
W te słowa
Zaczynać
Znów
Od nowa
Jaki to ma sens

Jesteś
Tylko człowiekiem
coraz
Głupszym
Z wiekiem
Na błedach
Nie uczysz się

A ja
Juz nie
Ta sama
Głupiutka
Dama
Co wylewa
Morze
Gorzkich łez